1 listopada 2013

13.Love Egoist part 13

Opublikuje do końca to opowiadanie i biorę urlop , baaaaardzo długi urlop

Ponieważ kocham Adele <3
Rozdział dziewiąty: Genialny plan zbrodni

W pokoju wspólnym gryfonów nie było ani jednej osoby. Załamani spotkaniem kibice pochowali się w dormitoriach. Czułam się bardzo nieswojo, byłam na nie swoim terenie. Gruba dama nawet nie zwracając uwagi na mój mundurek wpuściła mnie do wieży, czy to było normalne ? W sumie nie wiem … Nigdy tam nie byłam.

Cichutko wspięłam się po schodach w kierunku dormitoriów gryfonów. Zatrzymałam się przy pierwszych drzwiach. Złota tabliczka na środku drzwi głosiła.

Klasa VII

Richard Forbes, Jesse Howkins, Daniel Farchild, Charles Gordon, Armand Wallace

A ja szukałam właśnie Daniela Farchilda lub Jesse’go Howkinsa , pałkarzy gryfonów. Pierwszy z nich był tym samym, którego zaczepiłam w czasie bójki Justina i Roba. Zapukałam. Drzwi otworzył blond włosy chłopak. Był nieco zirytowany, lecz gdy zobaczył mnie jego niezadowolony wyraz twarzy zniknął jak za dotknięciem różdżki. – Charles Gordon, do usług. – wyszczerzył zęby.

-Ja… - spuściłam wzrok i zaczęłam bawić się palcami. Oho stare nawyki wracają…- Ja szukam Daniela Farchilda.

-Och jaka szkoda…- westchnął.- Ale wiesz jakbyś zmieniła zdanie wciąż jestem wo…

-Gordon, co ty pieprzysz ?!- rozległ się ostry głos. Charles zrobił poirytowaną minę i spojrzał z wściekłością na właściciela głosu , który wyłonił się zza jego pleców. To był Jesse - Właśnie podrywałem tą uroczą panienkę – oznajmił i puścił do mnie perskie oko. Skonsternowana spuściłam głowę. Moje policzki powoli przybierały barwę pomidora.

-Hej! Przecież to dziewczyna Justina !- wykrzyknął Howkins i podrapał się po głowie.- Przyszłaś do niego ? On mieszka w dormitorium obok…

Otworzyłam buzię aby coś powiedzieć, ale blondyn mi przerwał. – Ona …

Drugi zdzielił go po głowie. – Nie widzisz , że chce coś powiedzieć, debilu ?! A tak w ogóle wejdź –zwrócił się do mnie. – No więc ?

- Hmm, ja szukam Daniela…

- Daniela ?- Szatyn uniósł brwi. – Po co ?

Poczułam jak się trochę rozluźniam. Zakołysałam się na piętach. – Mam sprawę do niego, ciebie i reszty drużyny quidittcha.

Jesse wydał się być zdumiony. – Dlaczego ? – spytał podejrzliwie. Odgarnęłam włosy z czoła. – Widziałam wasz ostatni mecz.

Iskierki w oczach chłopaka zgasły, czyniąc jego oczy matowymi. – A.

- Graliście beznadziejnie.

Jesse uniósł powątpiewająco brew. – No co ty.

Zarumieniłam się znowu. – Chodzi o waszego kapitana… I Justina… Ja zazwyczaj nie robię takich rzeczy , ale pomyślałam… że, no cóż jakby to powiedzieć ?

-Czekaj, czekaj , powoli dziewczyno ! O co chodzi ?

Wtedy podniosłam głowę i spojrzałam mu prosto w oczy. – Czy nie uważasz, że Justin powinien wrócić do drużyny ?

Charles pokręcił głową. – Nie rozumiem. Jesse o czym ona gada ?

Powoli obserwowałam jak na ustach pałkarza pojawia się uśmiech. – Bo jesteś głupi, a ona sprytna.- zwrócił się do kolegi.

-Tak ,  tak uważam, zawsze uważałem…- Jesse spojrzał w okno. – Tylko nigdy nie mówiłem tego na głos. Co więcej myślę, że Justin idealnie nadawałby się na kapitana. Wprawdzie Rob przez jakiś czas zajmował się wszystkim porządnie, ale nigdy nie był orłem jeśli chodzi o strategię. A gdy przyszedł do nas Justin treningi były nieustannymi kłótniami między tą dwójką. Lecz on zawsze opracowywał plan, mądrze nami zarządzał, znał nasze dobre i złe strony… W porównaniu nim  Rob wypada blado. Ale był już kapitanem za nim się zjawił ktoś z prawdziwego zdarzenia- wytłumaczył mi. –Powiem tak : Rob ma charyzmę, lecz to nie wystarczy.

Ponownie spojrzał na mnie . – No więc co chcesz zrobić ?

Założyłam ręce na piersi. – Chcę, żebyście poszli do McGonagall i przekonali go , żeby przynajmniej przyjęła Justin z powrotem do drużyny. 

-Co ?! Przecież to ona go stamtąd wylała ! Nie zgodzi się !

- Zgodzi się . Zwłaszcza po tamtym meczu. – odpowiedziałam stanowczo.

- Nie sądzę. Jak McGonagall już coś postanowi… On nigdy nie cofa swojego słowa.

- No właśnie. Ale to ona tak bardzo chciała Justina w waszej drużynie. Po tym jak zobaczyła jak lata.

Jesse zamyślił się na chwilę.

- Sam mówiłeś, że ona nigdy nie cofa swojego słowa. Ja myślę, że moglibyście to zrobić, gdybyście tylko się zebrali razem.

 -No nie wiem. Chyba… Chyba  Możesz mieć  rację. Myślę , że moglibyśmy to zrobić… Chociaż… Niczego nie obiecuję, zwłaszcza jeśli wypomnę to o czym mówisz McGonagall. Może mi przyznać rację albo zwyzywać za bezczelność.

-A więc spróbujecie ?

Jesse pokiwał głową.

- Tak ? Naprawdę ?- rozpromieniłam się.

- Ale najpierw muszę porozmawiać z chłopakami.

- świetnie! -  klasnęłam w ręce.  – ale ani słowa Justinowi , jasne ?

~***~

Przez resztę dnia byłam tak radosna , że Justin i Martha sądzili, że zwariowałam. Może w pewnym sensie ? Gdzie się podziała ta cicha Kylie ? Została zdominowana przez zupełnie inną osobę .

Rankiem następnego dnia po śniadaniu złapał mnie Daniel Farchild. Uścisnął mnie na powitanie. – Jesteś genialna ! – wykrzyczał. Byłam kompletnie przerażona patrzyłam na niego jak na pomylonego. – Jesse opowiedział nam o twoim pomyśle ! ale zdecydowaliśmy się pójść o krok dalej – dumnie wypiął pierś i wyszczerzył zęby. – Pójdziemy do McGonagall i porosimy by zrobiła go kapitanem!

Rozdziawiłam usta.- Chyba żartujesz !

-Nie. – pokręcił głową. Poczułam jak się głupio uśmiecham. Nie sądziłam, że mój pomysł będzie miał takie konsekwencje!

-Uważam, że Justin ma szczęście, że ma taką dziewczynę…

 Zarumieniłam się : - Jestem tylko jego przyjaciółką… Daniel spojrzał na mnie z politowaniem.

- Jassne…

Niech ci będzie głupku . Nie będę się kłócić .- przemknęło mi przez myśl. On mnie nawet nie kocha … To tylko złudzenie, tylko mu się tak wydaje…

- Wiesz, może kiedyś byśmy sami na to wpadli, ale gdyby nie ty to zajęłoby to nam jeszcze parę miesięcy.

Acha,  jasne…

- Więc kiedy idziecie?

- W piątek ? Przed szlabanem Justina, a potem urządzamy imprezę.   Oczywiście zapraszamy.

Uśmiechnęłam się . Kto wie może wpadnę. Tylko żeby pogratulować Mu.

- Dobra to ja lecę na eliksiry, bo stary ślimak mnie zabiję  - oznajmił Daniel i pognał w kierunku lochów.

Stałam jeszcze przez chwilę w miejscu. Czułam się trochę jakbym spłacała dług… No przecież to dzięki Justinowi przezwyciężyłam tą dławiącą mnie nieśmiałość. Nagle kontakty z innymi stały się zaskakująco łatwe.

To dziwne… Co potrafi zdziałać jeden chłopak…

~***~

Siedzieliśmy w bibliotece. Justin czytał książkę, a ja udawałam , że piszę esej z transmutacji. Bo tak naprawdę nie umiałam się skupić na niczym innym niż na zegarku słyszałam każde ciche tyknięcie wskazówki, co prawie doprowadzało mnie do szału. Dziś był już piątek…

Tak . Piątek. I oprócz rozmowy z McGonagall , która prawdopodobnie już odbywała się w jej gabinecie zbliżał się inny termin. Mijały dwa miesiące… I to częściowo zajmowało moje myśli.

Co się stanie po tym jak eliksir przestanie działać ? Czy on się we mnie zakocha ? Czy może zostaniemy jakimś rodzajem przyjaciół ? Im więcej o tym myślałam tym większym przerażeniem mnie to napawało. Jeśli zerwie ze mną wszelkie kontakty ?  Tej myśli nie mogłam znieść. Zbyt mocno się do niego przywiązałam. Przywiązałam… Akurat. Serce mi mówiło co innego  i to wprawiało mnie w czarną rozpacz.

- Kylie, przestań wreszcie się patrzyć na ten zegar… - powiedział szeptem Justin, nawet nie unosząc wzroku znad książki. Tak, tak … Miałam przecież pisać esej ! Spojrzałam na pergamin. Były tam napisane dwa słowa : Zaklęcie słurzy … Świetnie ! w dodatku z błędem ortograficznym.

- Nie mogę się skupić… Idę do siebie .- skłamałam naprędce, bo tak naprawdę obiecałam chłopakom od Quidittcha pomóc dekorować PW gryfonów na imprezę.

- Czyżby to moja obecność tak cię dekoncertowała ? – spytał Justin z huncwockim uśmiechem.

Zwinęłam pergamin w rulon i pacnęłam go po głowie. – Chciałbyś…

- Pewnie , że chciałbym , stokrotko.- Justin się nie poddawał. Westchnęłam. – Idę…- Niby przypadkiem spojrzałam na zegarek.- A ty przypadkiem nie  masz jeszcze szlabanu ?

Justin popatrzył na zegarek. – Cholera ! – krzyknął i zerwał się z miejsca w takim tempie , że pani Pince nie zdążyła mu nawet zwrócić uwagi. Uśmiechnęłam się do siebie.

Czas na dekoracje. Szybko opuściłam bibliotekę i pędem pobiegłam do wieży Gryffindoru. Miałam naprawdę mało czasu. Bąknęłam do Grubej Damy hasło i przelazłam przez dziurę w portrecie. Pw wyglądał całkiem zwyczajnie. Mnóstwo osób krzątało się i przenosiło meble. Na środku pokoju stała grupka gryfonek i Martha, która przyszła wcześniej. Naradzały się z funclubem o wystrój pokoju. Z tego co słyszała dyskusja toczył się oto czy ma być confetti czy balony.  Fanki, które zgodnie opowiadały się za spadającym confetti piszczały z oburzenia gdy, reszta je zignorowała. W końcu  Martha rzuciła na nie zaklęcie Silenco. – Do końca imprezy.- warknęła do nich, a te osłupiałe poszły do swojego dormitorium.- Pff, co za banda idiotek. – mruknęła pod nosem.- O Kylie, cieszę  się , że wreszcie przyszłaś. – przytuliła mnie.- Musisz nam pomóc. To jest  Esme…

Wysoka czarnowłosa dziewczyna uścisnęła moją rękę, a ja poczułam jak Martha szepcze mi do ucha-Tak naprawdę ma na imię Esmeralda. –

Uśmiechnęłam się. – Miło poznać.

Esme wykrzywiła usta w coś na kształt uśmiechu. – A to Geraldine, w skrócie Gerda.

Gerda była nieco przysadzistą, piegowatą i radosną dziewczyną.  – Nie przejmuj się Esme, jeśli robi taką minę to znaczy, że jest jej miło…- oświadczyła na powitaniu ze śmiechem.

- Dobra dość tych pogaduszek – przerwała nam Martha. – Nie możemy się zdecydować co do wystroju.

- A musimy się pośpieszyć.- dodała Gerda. Esme spojrzała na zegarek. – Myślę , że mamy  jakieś piętnaście minut.- pomachała lusterkiem. – Brat się nie zgłasza.

- Co wy na to … Powinno być ciemno… Zostawmy tylko ogień w kominku. Mamy jakąś muzykę ?

- Tak , gra mój zespół .- Gerda dumnie wypięła pierś.

 Martha położyła mi rękę na ramieniu : -Nie martw się  jest naprawdę dobra.

-Ok… To może tam specjalny parkiet dla twojego zespołu… I to chyba wszystko.

-A balony ?- spytała z nadzieją Gerda i Martha. Zaśmiałam się . – Mogą być balony.-

Gerda i Martha gdzieś zniknęły. A Esme i ja zaczęłyśmy wyczarowywać parkiet.

- Mamy balony ! –

-Tylko trzeba ja teraz nadmuchać.

- Nie mamy czasu !- prychnęła Esme.- Spokojnie! – Skierowałam różdżkę na wielkie pudło z balonami.- Flare

Balony wyskoczyły z pudła i same się nadmuchiwały. Teraz trzeba było je porozrzucać.

Gerda wyciągnęła swoją różdżkę i rzuciła zaklęcie odpychające. Nagle do PW wpadł zdyszany chłopak. – Idą! Idą ! kryć się ! Udało nam się przekonać McGonagall ! – wrzeszczał. Esme zjechała go wzrokiem. – Nie drżyj się tak !

Wodziłam po nich wzrokiem. – Czyli mamy się schować i w odpowiednim momencie wykrzyczeć ‘Niespodzianka! ’ ?

Gerda pokiwał z entuzjazmem głową. Nie powiem… To trochę kiczowate ? Nie mogłam myśleć nad tym długo bo Martha pociągnęła mnie za kanapę.  Przygaśliśmy trochę ogień w kominku aby nie było widać cieni i balonów i czekaliśmy… Te parę sekund dłużyło się niemiłosiernie a kostki bolały mnie coraz bardziej od kucania.


Pierwszy słowo, pierwszy rozdział, pierwsza książka ... Kiedy to było ? :D

29 sierpnia 2013

12.Love Egoist part 8


Rozdział ósmy: Gryfoni przeciw krukonom

Parę dni później poszłam na swój pierwszy mecz  quidittcha. Ravenclaw kontra Gryffindor. Był to też pierwszy mecz, w którym grał rezerwowy ścigający. Mimo moich próśb Justin nie dał się wyciągnąć nawet spoza PW.  Mówił, że ma dużo pracy domowej, choć w to nie wierzyłam.

Byłam więc zmuszona zabrać się z Marthą i z innymi dziewczynami z dormitorium. Na trybunach były tłumy . Połowa była czarno niebieska, w barwach Ravenclawu, a druga część czerwonozłota jak przystało na dom Godryka Gryffindora. Mecz miał się lada chwila zacząć. Komentator, Hugo Weasley rzucał zaklęcia nagłaśniające. Pani Hooch przygotowywała piłki, z daleka dojrzałam jak tłuczki wyrywają się spod rzemieni. Na boisko wymaszerowały obie drużyny.

-Proszę państwa !- zawył Hugo Weasley.- Powitajmy gorącymi brawami reprezentantów Gryffindoru i Ravenclawu.

Na trybunach rozległy się gromkie oklaski.- Zawodnicy Ravenclawu: Reginald Fokes, Gloria Smith, Melinda Moore, Oliver Brook, Tomas Glouves, Gary Anderson oraz kapitan  Jeremy Campbell na swoim wspaniałym Fractusie 4.6.

Niebieska część widowni zawrzała.- A oto gryfoni w trochę  zmienionym składzie. Nie widać nigdzie Justina Mitchella, zamiast niego George Carmichael…

Co dziwne, a może niekoniecznie Gryfoni nie okazywali takiego entuzjazmu jak krukoni. Czyżby ich drużyna była już kompletnie beznadziejna ? A może  tak tylko mi się wydaje ? Przecież w zeszłym roku wygrała puchar domów!  Widziałam ich liczne treningi. Nie… To musiało być co innego.

Martha wepchnęła mi w ręce lornetkę- Popatrz tylko na nich ! Wyglądają na kompletnie zastraszonych !

Wzięłam lornetkę i przyjrzałam się zawodnikom. Martha miała rację .Wszyscy mieli spuszczone oczy,  nie wyglądali już na tych pewnych siebie gryfonów, których treningi nieraz oglądałam. Teraz przypominali bardziej zahukanych malców. Na ich czele szedł dumny i wyprostowany Rob. Kapitanowie ścisnęli sobie ręce. Mecz w końcu się zaczął.

To było coś niesamowitego… Już rozumiałam dlaczego Justin tak uwielbia tą grę. Zawodnicy latali tak szybko , że nawet na moment nie mogłam oderwać lornetki od twarzy.  Głos komentatora docierał do mnie z opóźnieniem. Najpierw obraz a potem dźwięk.

- Krukoni w niesłychanym tempie zdobywają  przewagę ! Dalej Gryfoni do boju !  Nie dajcie się tym cholernym kujonom! -zawył Hugo Weasley, a kątem oka zauważyłam jak McGonagall grozi mu palcem.

Cholera jasna, jeśli będę się rozglądać na boki nie połapię się co się dzieje na boisku! Rob darł się na zawodników, ale nie dawało to żadnego rezultatu. Wydawali się zmęczeni, a przez to apatyczni i pozbawieni tej charakterystycznej gryfońskiej fantazji.

- Rozniesiemy ich …- stwierdziła twardo Martha, która już dawno przestała żądać zwrotu lornetki. Oderwałam przyrząd od twarzy. Teraz zawodnicy wydawali się tylko maleńkimi plamkami. – Nie rozumiem… Wielokrotnie widziałam ich treningi. Wydawali mi się o wiele bardziej…- gestykulowałam dłonią, próbując znaleźć odpowiednie słowo.

- Lepsi ?- podrzuciła Martha. Pokręciłam głową.

-Zgrani ? Wyćwiczeni ?

- Nie, raczej spontaniczni.

Brunetka uniosła brew. Szczerze w to wątpiła.

- Nie widziałaś jak się zachowywali przedtem.  Teraz grają jakby to była dla nich tortura. Wtedy wyglądało to zupełnie inaczej. Gra sprawiała im  przyjemność, na każdym treningu śmiali się i wygłupiali.

-  Wiesz jak to jest… Stres robi swoje. No i  słyszałam, że mieli spięcia w drużynie. To pewnie dlatego  

Mitchel nie gra… Szkoda … Przydałby się im…

Spojrzałam na nią uważnie. – A co on ma do tego ?- rzuciłam okiem przez lornetkę. Gryfoni nieudolnie próbowali zaatakować Krukońskiego obrońcę. – To tylko pojedynczy gracz, co prawda dobry, ale co on jeden mógłby w takiej sytuacji zrobić ?

– On zawsze zagrzewa drużynę do walki… Przynajmniej tak słyszałam…- pomachała rękoma.

Uśmiechnęłam się. – Faktycznie  on ma taki charakter… I w dodatku świetnie lata na miotle.

Martha odwzajemniła uśmiech.- Śmiesznie wyszło…  Bo wiesz nigdy nie spodziewałam się , że będziesz się z nim umawiać. Muszę ci przyznać…- przerwała i zachichotała -  że myślałam , że podkochujesz się w Davidzie…  Wydawało mi się , że się na niego patrzysz tak tęskno… Prawda , że byłam głupia ?

Uśmiechnęłam się  i ukryłam twarz we włosach. Marzyłam tylko  o tym , żeby Martha nie zauważyła moich zarumienionych policzków.

~***~

Ravenclaw wygrał… Z przewagą 250 punktów. Prawda , że nieźle ? Pod koniec nawet najbardziej oddani kibice domu Gryffindora zaczęli opuszczać trybuny. Gdy oznajmiłam to Justinowi, on tylko otworzył buzię i wytrzeszczył oczy ze zdumienia . – Ile ?! 250 punktów ?!

A potem się zaśmiał.- To naprawdę żałosne… A więc jednak poszłaś na mecz ?

Kiwnęłam głową.- I jak ci się podobało ?

- Podobało mi się, choć był trochę nudny.

Justin spojrzał na mnie pytająco. – Od razu było wiadomo kto wygra .- wyjaśniłam. -Widzisz  Krukoni są jednak lepsi –

- Nie…  to musiało być co innego… Krukoni są schematyczni, bardzo łatwo ich rozgryźć…- odparł od razu Justin. –Hej przypominam ci,  że też jestem krukonką ! – szturchnęłam go. Chłopak uśmiechnął się.- Wybacz stokrotko, taka prawda.

 Postanowiłam udawać obrażoną, więc założyłam ramiona i spojrzałam na niego potępiającym wzrokiem.  Justin  parsknął śmiechem.

-Ale pocieszę cię, od każdej reguły są wyjątki.

Udobruchałam się nieco.- A wracając do  tematu. Skoro krukoni są tacy słabi , to dlaczego wygrali z twoimi cudownymi gryfonami ?

-Nie wiem, nie było mnie przecież na meczu – prychnął, dalej się śmiejąc.- Ale podejrzewam, że chłopcy byli zmęczeni nieustannymi treningami i nie grali zespołowo.

Kiwnęłam głową. – Tak, tak było. Musze stwierdzić , że pomimo swojej charyzmy David…

Justin zrobił taką minę jakby ktoś mu podetknął pod nos łajno bombę. – nie rób takiej miny , bo wyglądasz jak Filch… - zauważyłam, po czy dokończyłam poprzednią wypowiedź. -  jest beznadziejnym kapitanem.

Brunet spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem satysfakcji , a potem wyjrzał przez okno. Widać było przez nie stadion do Quidittcha.

Wtedy przyszedł mi do głowy pomysł. Nie byle jaki…  Ale do jego wykonania potrzebowałam pomocy, a Justin za żadne skarby nie mógł się dowiedzieć…
______________________________________________________________
Ble szkoła tuż za pasem.... Nie chcę ! brrr....

Tak na pocieszenie macie babeczki ;) Ciao