Ponieważ kocham Adele <3
Rozdział dziewiąty: Genialny plan zbrodni
W pokoju
wspólnym gryfonów nie było ani jednej osoby. Załamani spotkaniem kibice
pochowali się w dormitoriach. Czułam się bardzo nieswojo, byłam na nie swoim
terenie. Gruba dama nawet nie zwracając uwagi na mój mundurek wpuściła mnie do
wieży, czy to było normalne ? W sumie nie wiem … Nigdy tam nie byłam.
Cichutko
wspięłam się po schodach w kierunku dormitoriów gryfonów. Zatrzymałam się przy
pierwszych drzwiach. Złota tabliczka na środku drzwi głosiła.
Klasa VII
Richard Forbes,
Jesse Howkins, Daniel Farchild, Charles Gordon, Armand Wallace
A ja
szukałam właśnie Daniela Farchilda lub Jesse’go Howkinsa , pałkarzy gryfonów.
Pierwszy z nich był tym samym, którego zaczepiłam w czasie bójki Justina i
Roba. Zapukałam. Drzwi otworzył blond włosy chłopak. Był nieco zirytowany, lecz
gdy zobaczył mnie jego niezadowolony wyraz twarzy zniknął jak za dotknięciem
różdżki. – Charles Gordon, do usług. – wyszczerzył zęby.
-Ja… -
spuściłam wzrok i zaczęłam bawić się palcami. Oho stare nawyki wracają…- Ja
szukam Daniela Farchilda.
-Och jaka
szkoda…- westchnął.- Ale wiesz jakbyś zmieniła zdanie wciąż jestem wo…
-Gordon, co
ty pieprzysz ?!- rozległ się ostry głos. Charles zrobił poirytowaną minę i
spojrzał z wściekłością na właściciela głosu , który wyłonił się zza jego
pleców. To był Jesse - Właśnie podrywałem tą uroczą panienkę – oznajmił i
puścił do mnie perskie oko. Skonsternowana spuściłam głowę. Moje policzki
powoli przybierały barwę pomidora.
-Hej!
Przecież to dziewczyna Justina !- wykrzyknął Howkins i podrapał się po głowie.-
Przyszłaś do niego ? On mieszka w dormitorium obok…
Otworzyłam
buzię aby coś powiedzieć, ale blondyn mi przerwał. – Ona …
Drugi
zdzielił go po głowie. – Nie widzisz , że chce coś powiedzieć, debilu ?! A tak w
ogóle wejdź –zwrócił się do mnie. – No więc ?
- Hmm, ja
szukam Daniela…
- Daniela ?-
Szatyn uniósł brwi. – Po co ?
Poczułam jak
się trochę rozluźniam. Zakołysałam się na piętach. – Mam sprawę do niego,
ciebie i reszty drużyny quidittcha.
Jesse wydał
się być zdumiony. – Dlaczego ? – spytał podejrzliwie. Odgarnęłam włosy z czoła.
– Widziałam wasz ostatni mecz.
Iskierki w
oczach chłopaka zgasły, czyniąc jego oczy matowymi. – A.
- Graliście
beznadziejnie.
Jesse uniósł
powątpiewająco brew. – No co ty.
Zarumieniłam
się znowu. – Chodzi o waszego kapitana… I Justina… Ja zazwyczaj nie robię
takich rzeczy , ale pomyślałam… że, no cóż jakby to powiedzieć ?
-Czekaj,
czekaj , powoli dziewczyno ! O co chodzi ?
Wtedy
podniosłam głowę i spojrzałam mu prosto w oczy. – Czy nie uważasz, że Justin powinien
wrócić do drużyny ?
Charles
pokręcił głową. – Nie rozumiem. Jesse o czym ona gada ?
Powoli
obserwowałam jak na ustach pałkarza pojawia się uśmiech. – Bo jesteś głupi, a
ona sprytna.- zwrócił się do kolegi.
-Tak , tak uważam, zawsze uważałem…- Jesse spojrzał
w okno. – Tylko nigdy nie mówiłem tego na głos. Co więcej myślę, że Justin
idealnie nadawałby się na kapitana. Wprawdzie Rob przez jakiś czas zajmował się
wszystkim porządnie, ale nigdy nie był orłem jeśli chodzi o strategię. A gdy
przyszedł do nas Justin treningi były nieustannymi kłótniami między tą dwójką.
Lecz on zawsze opracowywał plan, mądrze nami zarządzał, znał nasze dobre i złe
strony… W porównaniu nim Rob wypada
blado. Ale był już kapitanem za nim się zjawił ktoś z prawdziwego zdarzenia-
wytłumaczył mi. –Powiem tak : Rob ma charyzmę, lecz to nie wystarczy.
Ponownie
spojrzał na mnie . – No więc co chcesz zrobić ?
Założyłam
ręce na piersi. – Chcę, żebyście poszli do McGonagall i przekonali go , żeby
przynajmniej przyjęła Justin z powrotem do drużyny.
-Co ?!
Przecież to ona go stamtąd wylała ! Nie zgodzi się !
- Zgodzi się
. Zwłaszcza po tamtym meczu. – odpowiedziałam stanowczo.
- Nie sądzę.
Jak McGonagall już coś postanowi… On nigdy nie cofa swojego słowa.
- No
właśnie. Ale to ona tak bardzo chciała Justina w waszej drużynie. Po tym jak zobaczyła
jak lata.
Jesse
zamyślił się na chwilę.
- Sam
mówiłeś, że ona nigdy nie cofa swojego słowa. Ja myślę, że moglibyście to
zrobić, gdybyście tylko się zebrali razem.
-No nie wiem. Chyba… Chyba Możesz mieć rację. Myślę , że moglibyśmy to zrobić… Chociaż…
Niczego nie obiecuję, zwłaszcza jeśli wypomnę to o czym mówisz McGonagall. Może
mi przyznać rację albo zwyzywać za bezczelność.
-A więc
spróbujecie ?
Jesse
pokiwał głową.
- Tak ?
Naprawdę ?- rozpromieniłam się.
- Ale
najpierw muszę porozmawiać z chłopakami.
- świetnie!
- klasnęłam w ręce. – ale ani słowa Justinowi , jasne ?
~***~
Przez resztę
dnia byłam tak radosna , że Justin i Martha sądzili, że zwariowałam. Może w
pewnym sensie ? Gdzie się podziała ta cicha Kylie ? Została zdominowana przez
zupełnie inną osobę .
Rankiem
następnego dnia po śniadaniu złapał mnie Daniel Farchild. Uścisnął mnie na
powitanie. – Jesteś genialna ! – wykrzyczał. Byłam kompletnie przerażona
patrzyłam na niego jak na pomylonego. – Jesse opowiedział nam o twoim pomyśle !
ale zdecydowaliśmy się pójść o krok dalej – dumnie wypiął pierś i wyszczerzył
zęby. – Pójdziemy do McGonagall i porosimy by zrobiła go kapitanem!
Rozdziawiłam
usta.- Chyba żartujesz !
-Nie. –
pokręcił głową. Poczułam jak się głupio uśmiecham. Nie sądziłam, że mój pomysł
będzie miał takie konsekwencje!
-Uważam, że
Justin ma szczęście, że ma taką dziewczynę…
Zarumieniłam się : - Jestem tylko jego
przyjaciółką… Daniel spojrzał na mnie z politowaniem.
- Jassne…
Niech ci
będzie głupku . Nie będę się kłócić .- przemknęło mi przez myśl. On mnie nawet
nie kocha … To tylko złudzenie, tylko mu się tak wydaje…
- Wiesz,
może kiedyś byśmy sami na to wpadli, ale gdyby nie ty to zajęłoby to nam
jeszcze parę miesięcy.
Acha, jasne…
- Więc kiedy
idziecie?
- W piątek ?
Przed szlabanem Justina, a potem urządzamy imprezę. Oczywiście zapraszamy.
Uśmiechnęłam
się . Kto wie może wpadnę. Tylko żeby pogratulować Mu.
- Dobra to
ja lecę na eliksiry, bo stary ślimak mnie zabiję - oznajmił Daniel i pognał w kierunku lochów.
Stałam
jeszcze przez chwilę w miejscu. Czułam się trochę jakbym spłacała dług… No
przecież to dzięki Justinowi przezwyciężyłam tą dławiącą mnie nieśmiałość.
Nagle kontakty z innymi stały się zaskakująco łatwe.
To dziwne…
Co potrafi zdziałać jeden chłopak…
~***~
Siedzieliśmy
w bibliotece. Justin czytał książkę, a ja udawałam , że piszę esej z transmutacji.
Bo tak naprawdę nie umiałam się skupić na niczym innym niż na zegarku słyszałam
każde ciche tyknięcie wskazówki, co prawie doprowadzało mnie do szału. Dziś był
już piątek…
Tak .
Piątek. I oprócz rozmowy z McGonagall , która prawdopodobnie już odbywała się w
jej gabinecie zbliżał się inny termin. Mijały dwa miesiące… I to częściowo
zajmowało moje myśli.
Co się
stanie po tym jak eliksir przestanie działać ? Czy on się we mnie zakocha ? Czy
może zostaniemy jakimś rodzajem przyjaciół ? Im więcej o tym myślałam tym
większym przerażeniem mnie to napawało. Jeśli zerwie ze mną wszelkie kontakty
? Tej myśli nie mogłam znieść. Zbyt
mocno się do niego przywiązałam. Przywiązałam…
Akurat. Serce mi mówiło co innego i to
wprawiało mnie w czarną rozpacz.
- Kylie,
przestań wreszcie się patrzyć na ten zegar… - powiedział szeptem Justin, nawet
nie unosząc wzroku znad książki. Tak, tak … Miałam przecież pisać esej !
Spojrzałam na pergamin. Były tam napisane dwa słowa : Zaklęcie słurzy …
Świetnie ! w dodatku z błędem ortograficznym.
- Nie mogę
się skupić… Idę do siebie .- skłamałam naprędce, bo tak naprawdę obiecałam
chłopakom od Quidittcha pomóc dekorować PW gryfonów na imprezę.
- Czyżby to
moja obecność tak cię dekoncertowała ? – spytał Justin z huncwockim uśmiechem.
Zwinęłam
pergamin w rulon i pacnęłam go po głowie. – Chciałbyś…
- Pewnie ,
że chciałbym , stokrotko.- Justin się nie poddawał. Westchnęłam. – Idę…- Niby przypadkiem
spojrzałam na zegarek.- A ty przypadkiem nie
masz jeszcze szlabanu ?
Justin
popatrzył na zegarek. – Cholera ! – krzyknął i zerwał się z miejsca w takim
tempie , że pani Pince nie zdążyła mu nawet zwrócić uwagi. Uśmiechnęłam się do
siebie.
Czas na dekoracje.
Szybko opuściłam bibliotekę i pędem pobiegłam do wieży Gryffindoru. Miałam
naprawdę mało czasu. Bąknęłam do Grubej Damy hasło i przelazłam przez dziurę w
portrecie. Pw wyglądał całkiem zwyczajnie. Mnóstwo osób krzątało się i
przenosiło meble. Na środku pokoju stała grupka gryfonek i Martha, która
przyszła wcześniej. Naradzały się z funclubem o wystrój pokoju. Z tego co
słyszała dyskusja toczył się oto czy ma być confetti czy balony. Fanki, które zgodnie opowiadały się za
spadającym confetti piszczały z oburzenia gdy, reszta je zignorowała. W
końcu Martha rzuciła na nie zaklęcie Silenco. – Do końca imprezy.- warknęła
do nich, a te osłupiałe poszły do swojego dormitorium.- Pff, co za banda
idiotek. – mruknęła pod nosem.- O Kylie, cieszę
się , że wreszcie przyszłaś. – przytuliła mnie.- Musisz nam pomóc. To
jest Esme…
Wysoka
czarnowłosa dziewczyna uścisnęła moją rękę, a ja poczułam jak Martha szepcze mi
do ucha-Tak naprawdę ma na imię Esmeralda. –
Uśmiechnęłam
się. – Miło poznać.
Esme
wykrzywiła usta w coś na kształt uśmiechu. – A to Geraldine, w skrócie Gerda.
Gerda była
nieco przysadzistą, piegowatą i radosną dziewczyną. – Nie przejmuj się Esme, jeśli robi taką minę
to znaczy, że jest jej miło…- oświadczyła na powitaniu ze śmiechem.
- Dobra dość
tych pogaduszek – przerwała nam Martha. – Nie możemy się zdecydować co do
wystroju.
- A musimy
się pośpieszyć.- dodała Gerda. Esme spojrzała na zegarek. – Myślę , że
mamy jakieś piętnaście minut.- pomachała
lusterkiem. – Brat się nie zgłasza.
- Co wy na
to … Powinno być ciemno… Zostawmy tylko ogień w kominku. Mamy jakąś muzykę ?
- Tak , gra
mój zespół .- Gerda dumnie wypięła pierś.
Martha położyła mi rękę na ramieniu : -Nie
martw się jest naprawdę dobra.
-Ok… To może
tam specjalny parkiet dla twojego zespołu… I to chyba wszystko.
-A balony ?-
spytała z nadzieją Gerda i Martha. Zaśmiałam się . – Mogą być balony.-
Gerda i
Martha gdzieś zniknęły. A Esme i ja zaczęłyśmy wyczarowywać parkiet.
- Mamy
balony ! –
-Tylko
trzeba ja teraz nadmuchać.
- Nie mamy
czasu !- prychnęła Esme.- Spokojnie! – Skierowałam różdżkę na wielkie pudło z
balonami.- Flare
Balony
wyskoczyły z pudła i same się nadmuchiwały. Teraz trzeba było je porozrzucać.
Gerda
wyciągnęła swoją różdżkę i rzuciła zaklęcie odpychające. Nagle do PW wpadł
zdyszany chłopak. – Idą! Idą ! kryć się ! Udało nam się przekonać McGonagall !
– wrzeszczał. Esme zjechała go wzrokiem. – Nie drżyj się tak !
Wodziłam po
nich wzrokiem. – Czyli mamy się schować i w odpowiednim momencie wykrzyczeć
‘Niespodzianka! ’ ?
Gerda
pokiwał z entuzjazmem głową. Nie powiem… To trochę kiczowate ? Nie mogłam
myśleć nad tym długo bo Martha pociągnęła mnie za kanapę. Przygaśliśmy trochę ogień w kominku aby nie
było widać cieni i balonów i czekaliśmy… Te parę sekund dłużyło się
niemiłosiernie a kostki bolały mnie coraz bardziej od kucania.
Pierwszy słowo, pierwszy rozdział, pierwsza książka ... Kiedy to było ? :D